Drogi Czytelniku!
„Stambulskie szepty” Agaty Wielgołaskiej to zbiór opowiadań, które postawiłam na półce obok „Sklepów cynamonowych” Brunona Schulza. Choć to prawdopodobnie najlepsza proza w polskiej literaturze, to jednocześnie najtrudniejsza, jeśli próbować podjąć się jej interpretacji, bo posługuje się poetyckimi obrazami oraz łączy ekspresjonizm i psychoanalizę. I u Wielgołaskiej, i u Schulza nie jest wymagana od czytelnika szczególna koncentracja, ale potrzebne są niezwykła wrażliwość oraz ogromna wyobraźnia.
U Wielgołaskiej momentami surrealistyczna poetyka snów budzi w czytelniku najczulsze emocje. Są one niczym rozproszone odłamki misy upuszczonej na podłogę, które podczas lektury ożywione zaczynają drżeć, a potem dążą niespodziewanie ku sobie, mieszają wzajemnie, poszukują dawnych pęknięć i łączą w emaliowany obraz odtwarzany z zamglonej pamięci. Fabuła okazuje się nie mieć szczególnego znaczenia. Związki przyczynowo-skutkowe przestają być oczywiste.
W „Stambulskich szeptach” jednym z bohaterów opowieści jest nieprzewidywalne miasto, którego głos miesza się z głosami mieszkańców. Co łączy Agathę Christie, Lwa Trockiego, Astrid Lindgren czy Piri Reis i zwykłych zjadaczy chleba? Czy niebieska dziewczynka ze snu pewnego pisarza pojawia się w historii słynnego żeglarza przez przypadek? Co łączy ze sobą te postaci? Czy staruszka z wyspy naprawdę spotkała Lwa Trockiego, czy to tylko rodzinne opowieści wdarły się w jej wspomnienia z dzieciństwa? Czy Bosfor jest faktycznie lekarstwem na każdą bolączkę okolicznych mieszkańców?
Fakty w fikcji, fikcja w faktach, a w tle miasto miast. Na samym końcu zbioru do czytelników przemawia sam Stambuł, zdradzając swój sekret. Oczywiście – szeptem.
Polecam do lektury „Stambulskie szepty”!
Sylwia Chrabałowska